Przypadki Robinson Kruzoe (tom I i II) - recenzja powieści
fot. nadesłane
Przypadki Robinsona Kruzoe, a więc jedną z najczęściej tłumaczonych oraz wydawanych wypowiedzi literackich wszech czasów (ów fakt tyczy się pierwszego tomu powieści, rzecz jasna), czyta się... przyzwoicie; amplituda jej jakości: od fascynującej, po denerwującą i nudną (książka niejednokrotnie mieni się owymi cechami na przestrzeni tej samej strony) jest tego podwaliną. I choć atoli czerpanie przyjemności z czytania dictum Daniela Defoe, nie jest permanentne; koniec końców, jego zaczytywanie - jest „grą wartą świeczki”.
REKLAMA
Tekst zdradza treść powieści
Z jasnych i w dosyć dużej mierze logicznych względów, Przypadki Robinsona Kruzoe przeniknęły w świadomość ogółu z uwagi na swoją pierwszą część; i w istocie, w znaczącej mierze samotne, zmagania tytułowego bohatera o przetrwanie na wyspie, są jednym z kordialnych highlightów całej wypowiedzi; o przewadze nad tomem drugim - niewyzbytym z idei równie intrygujących, jak te zawarte we wcześniejszej składniowej całej historii, słynnego podróżnika/rozbitka - decyduje jednolitość jakości prozy: tom pierwszy ma ową wyższą. Tak jak napomniałem, nie oznacza to wszakże, iż przygody Kruzoe po opuszczeniu wyspy, pozbawione są wartości dodanej - wręcz przeciwnie. (Nawiasem mówiąc, tom drugi - będący bezpośrednią, precyzyjną kontynuacją pierwszego - skupia się w pokaźnej swojej części na powrocie Robinsona na wyspę; kontekst jego ponownego na nie pobytu jest bez reszty odmienny od pierwotnego - dociera on na nią jak starszy, przeszło sześćdziesięcioletni, zamożny mężczyzna poszukujący wewnętrznego ukojenia).
Zarówno w pierwszym, jak i drugim tomie Przypadków..., zanim Robinson stawia swoją stopę na powierzchni wyspy, jest bohaterem żeglarskich zmagań - w obu częściach opisane są one na pierwszych trzydziestu stronach. Nieco dłuższa od drugiej, część pierwsza, skupia się kolejno na przedstawianiu losów Kruzoe na nie samej; boć kazus ów trwa, aż po następne 170 stronic, a zatem przez znaczący jej fragment - zmagania o przetrwanie stają się fabularnym centrum tomu. Część druga, chociaż, jak napomniałem, także poświęca swą treść „kwestii wyspy”: na około 100 stronach, nie posiada takiego ośrodka, przez co jej charakter jest bardziej frywolny. Boć opisywanym przez Defoe w kontynuacji przygodom Robinsona, dosyć często brakuje jakości - pisarz nie wykorzystuje wystarczająco potencjału swoich zajmujących idei - swobodna forma implikuje defekt. Ponadto, gdyż opisywane na końcowych kartach obu części pojedynki Kruzoe i jego towarzyszy, z wygłodniałymi wilkami - w tomiku pierwszym, oraz Tatarami mongolskimi - w dziełku drugim, wypadają na dramaturgiczną supremację oryginału, ciąg dalszy pozostawia ogólne gorsze wrażenie.
W kontekście budowania dramaturgii ani wyspa, na której rozbija się Robinson Kruzoe, ani jego całkiem zaradna persona nie współtworzą wzorowej, oczywistej podstawy. (Znajdujący się „w strefie oddalonej od równika nie więcej nad osiem do dziewięciu stopni”, pozbawiony dzikich i drapieżnych zwierząt, niebędący jałową ziemią, atol zawiera strony dodatnie, z których Kruzoe - niepozbawiony narzędzi do pracy - skrzętnie korzysta). Wszelako - obudowana realizmem - precyzyjnie opisana bytność anglika na wyspie, jest bez ustanku intrygująca, a jego „zwyczajne” problemy, jak budowanie schronienia czy dbanie o rozwój upraw, są tego opoką... Prosta i spokojna egzystencja Robinsona zostaje zakłócona dopiero w kilkanaście lat po rozbiciu, gdy znajduje on na brzegu ślad bosej ludzkiej stopy; a że, jak zauważa bohater: „oczekiwanie zła jest stokroć gorsze od samego cierpienia”, powieść wchodzi naówczas w nową fazę; w następnej kolejności okazuje się, iż ślad należy do jednego z ludożerców, którzy okazjonalnie poczynają wizytować miejsce pobytu Kruzoe... Ilość wydarzeń rozgrywających się podczas ostatnich miesięcy, spędzonych przez rozbitka na wyspie - w tym tych związanych z kanibalami - jest duża. Robinson zyskuje m.in. towarzysza, w postaci odratowanego z rąk ludojadów więźnia, którego nazywa Piętaszkiem - notabene polskie tłumaczenie oryginalnego Friday, z góry, nieznośnie, infantylizuje postać. Wkrótce potem Kruzoe ocala kolejne osoby - w tym Hiszpana, którego statek rozbił się nieopodal, a którego kamraci wciąż żyją. (Ów wątek, który kończy się popłynięciem mężczyzny łodzią po swoich rodaków, aby wspólnymi siłami z Robinsonem - przy ratunku jego narzędzi - zbudować następnie statek, jest niejasny, lecz pełni ważną funkcję w fabule części drugiej)... W międzyczasie na wyspie pojawiają się inne niespodziewane osoby. Tym razem są nimi Anglicy, na których statku doszło do buntu.
Pozostawionemu na brzegu, na pastwę losu kapitanowi oraz jego lojalnym żeglarzom, udaje się wszak przywrócić kontrolę nad statkiem i ukarać junackich buntowników - ich wybawicielem okazuje się, rzecz jasna, Kruzoe, który - nie czekając dłużej na pojawienie się Hiszpanów - po dwudziestu ośmiu latach, dwóch miesiącach i dziewiętnastu dniach powraca do Anglii. (Trzech głównych prowodyrów strajku zostaje w tym czasie pozostawionych na wyspie). Jak zaznaczyłem powyżej, pierwotne opuszczenie wyspy przez protagonistę, nie kończy jej tematu. Ledwie w kilka lat póżniej - po śmierci żony - Kruzoe ponownie stawia, albowiem na niej swoją stopę; jak wyznaje: „Odkąd ona odeszła, wszystko mnie odstąpiło. Uczułem się równie obcy w ludzkiej społeczności, jak za moim pierwszym przybyciem do Brazylii; byłem znowu samotny tak jak dawniej na mojej wyspie, z tą tylko różnicą, że teraz miałem służących”. W związku z comebackiem Robinsona na wsypę - z ust ocalonego w części pierwszej Hiszpana, który wraz z współrodakami przypłynął na „atol Robinsona” i zastał trzech bezczelnych, wstrętnych, buntowniczych łotrów - czytelnik poznaje losy jej nowych-starych mieszkańców.
Ów fragment książki - opisujący bezwzględne starcia europejczyków między sobą oraz ludożercami - jest niezłego literackiego poziomu. Bezsprzeczny fakt, że w rękach lepszego pisarza, jak, dla przykładu, Jonathana Swifta, mógłby on zostać „obrócony” w wybitny, czyni go irytującym; to, iż Kruzoe pozostawia „po sobie” na wyspie rzezimieszków, z którymi nikomu nie byłoby miło się spotkać, i emocjonalne konsekwencje z tego wynikające, tak dla porzuconych, jak i przede wszystkim dlań, nie osiągają swojego potencjalnego zenitu.
Poza wyspą kluczową osnową Przypadków... jest religia. Przemyślenia z nią powiązane, pojawiają się z dużą częstotliwością w obu tomach.
Początkowo bezbożny, wraz z rozwojem zdarzeń Kruzoe staje się zapalczywym chrześcijaninem, a w swojej osobliwej sytuacji odnajduje pozytywy wynikłe ze szczodrości Boga; rekapituluje na przykład: „[...] jaka też byłaby moja dola, gdyby opatrzność boska nie sprawiła, że fale zniosły statek w pobliże wyspy, i gdybym był pozbawiony narzędzi do pracy oraz broni dla obrony własnej i zdobywania żywności”; takowych pochwał jest w książce mnóstwo... Co zaś znaczące poza sobą Robinson nawraca również innych, a religia chrześcijańska zostaje ukazana jako definitywne dobro, które zawsze cywilizuje narody i ukształca ich obyczaje. Najbardziej istotnym przykładem mocy wiary w Jezusa z Nazaretu jest nawrócenie Willa Atkinsa, a zatem herszta złowrogich anglików, który pod jego wpływem, staje się przyzwoitym człowiekiem. Sam Kruzoe wraz z towarzyszami, podczas swojej podróży po Rosji - opisywanej w końcowych fragmentach dictum - niszczy drewnianego bożka Tatarów: Czam-Czi-Taungu, co kończy się rozlewem krwi, w którym traci życie rzesze osób; boć w części pierwszej książki zastanawia się i konkluduje znów: „[...] jakie mam prawo czy obowiązek maczać ręce we krwi i napadać na ludzi, którzy nie uczynili i nie zamierzali uczynić mi nic złego. Ich barbarzyńskie obyczaje były nieszczęsnym piętnem i dowodem, że Bóg naznaczył ich wraz z innymi plemionami tej części świata niepospolitą głupotą i bezmyślnością, iż stali się zdolni do tak nieludzkich czynów”, zaprzecza sam sobie; jak bardzo jest to radykalizacja poglądów bohatera, a jak dalece niespójność i niekompetencja jej autora - ponieważ wypowiedzi Defoe brakuje psychologicznego wpustu - trudno oszacować... Koniec końców religijny lejtmotyw jawi się jako wyłożenie racji typowego konserwatywnego anglika początku XVIII wieku - nic więcej.
Z niesłabnącym zainteresowaniem, Przypadki Robinsona Kruzoe wchodzą w czwarte stulecie swej bytności. (Utwór miał swą premierę w kwietniu 1719 roku). Albowiem będący pobudką popularności powieści wyspiarski jej ustęp wciąż intryguje, jej przyszłość klaruje się w jasnych barwach; w owym kontekście siła idei zwycięża nad jakością prozy; całe szczęście, że prostota stylu Defoe bywa wysokich lotów.
Z jasnych i w dosyć dużej mierze logicznych względów, Przypadki Robinsona Kruzoe przeniknęły w świadomość ogółu z uwagi na swoją pierwszą część; i w istocie, w znaczącej mierze samotne, zmagania tytułowego bohatera o przetrwanie na wyspie, są jednym z kordialnych highlightów całej wypowiedzi; o przewadze nad tomem drugim - niewyzbytym z idei równie intrygujących, jak te zawarte we wcześniejszej składniowej całej historii, słynnego podróżnika/rozbitka - decyduje jednolitość jakości prozy: tom pierwszy ma ową wyższą. Tak jak napomniałem, nie oznacza to wszakże, iż przygody Kruzoe po opuszczeniu wyspy, pozbawione są wartości dodanej - wręcz przeciwnie. (Nawiasem mówiąc, tom drugi - będący bezpośrednią, precyzyjną kontynuacją pierwszego - skupia się w pokaźnej swojej części na powrocie Robinsona na wyspę; kontekst jego ponownego na nie pobytu jest bez reszty odmienny od pierwotnego - dociera on na nią jak starszy, przeszło sześćdziesięcioletni, zamożny mężczyzna poszukujący wewnętrznego ukojenia).
Zarówno w pierwszym, jak i drugim tomie Przypadków..., zanim Robinson stawia swoją stopę na powierzchni wyspy, jest bohaterem żeglarskich zmagań - w obu częściach opisane są one na pierwszych trzydziestu stronach. Nieco dłuższa od drugiej, część pierwsza, skupia się kolejno na przedstawianiu losów Kruzoe na nie samej; boć kazus ów trwa, aż po następne 170 stronic, a zatem przez znaczący jej fragment - zmagania o przetrwanie stają się fabularnym centrum tomu. Część druga, chociaż, jak napomniałem, także poświęca swą treść „kwestii wyspy”: na około 100 stronach, nie posiada takiego ośrodka, przez co jej charakter jest bardziej frywolny. Boć opisywanym przez Defoe w kontynuacji przygodom Robinsona, dosyć często brakuje jakości - pisarz nie wykorzystuje wystarczająco potencjału swoich zajmujących idei - swobodna forma implikuje defekt. Ponadto, gdyż opisywane na końcowych kartach obu części pojedynki Kruzoe i jego towarzyszy, z wygłodniałymi wilkami - w tomiku pierwszym, oraz Tatarami mongolskimi - w dziełku drugim, wypadają na dramaturgiczną supremację oryginału, ciąg dalszy pozostawia ogólne gorsze wrażenie.
W kontekście budowania dramaturgii ani wyspa, na której rozbija się Robinson Kruzoe, ani jego całkiem zaradna persona nie współtworzą wzorowej, oczywistej podstawy. (Znajdujący się „w strefie oddalonej od równika nie więcej nad osiem do dziewięciu stopni”, pozbawiony dzikich i drapieżnych zwierząt, niebędący jałową ziemią, atol zawiera strony dodatnie, z których Kruzoe - niepozbawiony narzędzi do pracy - skrzętnie korzysta). Wszelako - obudowana realizmem - precyzyjnie opisana bytność anglika na wyspie, jest bez ustanku intrygująca, a jego „zwyczajne” problemy, jak budowanie schronienia czy dbanie o rozwój upraw, są tego opoką... Prosta i spokojna egzystencja Robinsona zostaje zakłócona dopiero w kilkanaście lat po rozbiciu, gdy znajduje on na brzegu ślad bosej ludzkiej stopy; a że, jak zauważa bohater: „oczekiwanie zła jest stokroć gorsze od samego cierpienia”, powieść wchodzi naówczas w nową fazę; w następnej kolejności okazuje się, iż ślad należy do jednego z ludożerców, którzy okazjonalnie poczynają wizytować miejsce pobytu Kruzoe... Ilość wydarzeń rozgrywających się podczas ostatnich miesięcy, spędzonych przez rozbitka na wyspie - w tym tych związanych z kanibalami - jest duża. Robinson zyskuje m.in. towarzysza, w postaci odratowanego z rąk ludojadów więźnia, którego nazywa Piętaszkiem - notabene polskie tłumaczenie oryginalnego Friday, z góry, nieznośnie, infantylizuje postać. Wkrótce potem Kruzoe ocala kolejne osoby - w tym Hiszpana, którego statek rozbił się nieopodal, a którego kamraci wciąż żyją. (Ów wątek, który kończy się popłynięciem mężczyzny łodzią po swoich rodaków, aby wspólnymi siłami z Robinsonem - przy ratunku jego narzędzi - zbudować następnie statek, jest niejasny, lecz pełni ważną funkcję w fabule części drugiej)... W międzyczasie na wyspie pojawiają się inne niespodziewane osoby. Tym razem są nimi Anglicy, na których statku doszło do buntu.
Pozostawionemu na brzegu, na pastwę losu kapitanowi oraz jego lojalnym żeglarzom, udaje się wszak przywrócić kontrolę nad statkiem i ukarać junackich buntowników - ich wybawicielem okazuje się, rzecz jasna, Kruzoe, który - nie czekając dłużej na pojawienie się Hiszpanów - po dwudziestu ośmiu latach, dwóch miesiącach i dziewiętnastu dniach powraca do Anglii. (Trzech głównych prowodyrów strajku zostaje w tym czasie pozostawionych na wyspie). Jak zaznaczyłem powyżej, pierwotne opuszczenie wyspy przez protagonistę, nie kończy jej tematu. Ledwie w kilka lat póżniej - po śmierci żony - Kruzoe ponownie stawia, albowiem na niej swoją stopę; jak wyznaje: „Odkąd ona odeszła, wszystko mnie odstąpiło. Uczułem się równie obcy w ludzkiej społeczności, jak za moim pierwszym przybyciem do Brazylii; byłem znowu samotny tak jak dawniej na mojej wyspie, z tą tylko różnicą, że teraz miałem służących”. W związku z comebackiem Robinsona na wsypę - z ust ocalonego w części pierwszej Hiszpana, który wraz z współrodakami przypłynął na „atol Robinsona” i zastał trzech bezczelnych, wstrętnych, buntowniczych łotrów - czytelnik poznaje losy jej nowych-starych mieszkańców.
Ów fragment książki - opisujący bezwzględne starcia europejczyków między sobą oraz ludożercami - jest niezłego literackiego poziomu. Bezsprzeczny fakt, że w rękach lepszego pisarza, jak, dla przykładu, Jonathana Swifta, mógłby on zostać „obrócony” w wybitny, czyni go irytującym; to, iż Kruzoe pozostawia „po sobie” na wyspie rzezimieszków, z którymi nikomu nie byłoby miło się spotkać, i emocjonalne konsekwencje z tego wynikające, tak dla porzuconych, jak i przede wszystkim dlań, nie osiągają swojego potencjalnego zenitu.
Poza wyspą kluczową osnową Przypadków... jest religia. Przemyślenia z nią powiązane, pojawiają się z dużą częstotliwością w obu tomach.
Początkowo bezbożny, wraz z rozwojem zdarzeń Kruzoe staje się zapalczywym chrześcijaninem, a w swojej osobliwej sytuacji odnajduje pozytywy wynikłe ze szczodrości Boga; rekapituluje na przykład: „[...] jaka też byłaby moja dola, gdyby opatrzność boska nie sprawiła, że fale zniosły statek w pobliże wyspy, i gdybym był pozbawiony narzędzi do pracy oraz broni dla obrony własnej i zdobywania żywności”; takowych pochwał jest w książce mnóstwo... Co zaś znaczące poza sobą Robinson nawraca również innych, a religia chrześcijańska zostaje ukazana jako definitywne dobro, które zawsze cywilizuje narody i ukształca ich obyczaje. Najbardziej istotnym przykładem mocy wiary w Jezusa z Nazaretu jest nawrócenie Willa Atkinsa, a zatem herszta złowrogich anglików, który pod jego wpływem, staje się przyzwoitym człowiekiem. Sam Kruzoe wraz z towarzyszami, podczas swojej podróży po Rosji - opisywanej w końcowych fragmentach dictum - niszczy drewnianego bożka Tatarów: Czam-Czi-Taungu, co kończy się rozlewem krwi, w którym traci życie rzesze osób; boć w części pierwszej książki zastanawia się i konkluduje znów: „[...] jakie mam prawo czy obowiązek maczać ręce we krwi i napadać na ludzi, którzy nie uczynili i nie zamierzali uczynić mi nic złego. Ich barbarzyńskie obyczaje były nieszczęsnym piętnem i dowodem, że Bóg naznaczył ich wraz z innymi plemionami tej części świata niepospolitą głupotą i bezmyślnością, iż stali się zdolni do tak nieludzkich czynów”, zaprzecza sam sobie; jak bardzo jest to radykalizacja poglądów bohatera, a jak dalece niespójność i niekompetencja jej autora - ponieważ wypowiedzi Defoe brakuje psychologicznego wpustu - trudno oszacować... Koniec końców religijny lejtmotyw jawi się jako wyłożenie racji typowego konserwatywnego anglika początku XVIII wieku - nic więcej.
Z niesłabnącym zainteresowaniem, Przypadki Robinsona Kruzoe wchodzą w czwarte stulecie swej bytności. (Utwór miał swą premierę w kwietniu 1719 roku). Albowiem będący pobudką popularności powieści wyspiarski jej ustęp wciąż intryguje, jej przyszłość klaruje się w jasnych barwach; w owym kontekście siła idei zwycięża nad jakością prozy; całe szczęście, że prostota stylu Defoe bywa wysokich lotów.
PRZECZYTAJ JESZCZE