REKLAMA
Jego narastający niepokój wpisywał się w zmiany, zachodzące w przyrodzie. Świt przychodził coraz później i w szybkim tempie robiło się coraz chłodniej. Coraz rzadziej trafiały się słoneczne dni, a w to miejsce coraz częściej deszcze obficie nawadniały ziemię, rzeki i rosnącą wilgotność powietrza. Zmieniały się też barwy lasu i otaczających go krajobrazów. Z wypłowiałej latem zieleni, dawno już przechodząc w żółć i czerwień, a z każdym dniem coraz bardziej znacząc drzewa brązowymi plamami po opadłych liściach.
Zmieniły się też odgłosy ptaków, dochodzące z góry. Miał wrażenie, jakby część z nich znikała gdzieś sukcesywnie. Coraz częściej, i wieczorem i rano, duchy mgieł snuły się po zagłębieniach terenu, malując nowe tło do wydarzeń, dziejących się w jego życiu.
Namokła od deszczu ziemia zmieniała swój zapach. Zamiast kwitnących wiosną, a potem coraz bardziej wysuszonych latem kwiatów, ziół i traw, nozdrza wypełniały mu coraz częściej butwiejące resztki roślin, albo gdzieniegdzie, głębiej pod warstwą mchu czy w zagłębieniach terenu i przewróconych drzew, zupełnie inaczej pachnąca zgnilizna. Te zapachy niosły w sobie swoją własną historię i tajemniczość, wywołując ogromne zainteresowanie całej sfory i uatrakcyjniając ich wędrówki. Bardziej nawet niż spadająca temperatura i coraz częstsze i coraz obfitsze deszcze, zwiastowały zmiany, w których odnajdował spokojną ale niewzruszoną potęgę.
Otaczało go to, ale w żaden sposób nie miał, ani nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby mieć wpływ na to, co wokół niego działo się w przyrodzie. Przyjmował to, dostrzegał, chłonął, ale traktował jako coś naturalnego. Jako wyraz działania sił, których nie znał, nie rozumiał, ale godził się w pełni z ich istnieniem. Były chwile, kiedy potrafił się cieszyć taką harmonią, w której potężny i wszechmocny świat przyrody pokazywał mu swoją siłę, a on funkcjonował na jej tle wśród swojej watahy i obserwujących go z oddali oczu innych zwierząt, podkreślając swoje własne, skromne i dumne zarazem, miejsce w tym teatrze. Nie odbierało mu to poczucia wyjątkowości, ale skutecznie i precyzyjnie lokowało jego myślenie o sobie pomiędzy tym, na co miał wpływ, a tym, co poza jego kontrolą.
Jedynym wyjątkiem od tej może trochę ponurej ale naturalnej harmonii były burze. Nie zdarzały się często, ale jak już do nich dochodziło, bardzo bał się grzmotów. Słyszał je z dużej odległości, kulił uszy i całego siebie pod ich wpływem, a im bliżej następowały, im jaśniej błyskawice rozświetlały niebo, tym bardziej panicznie na nie reagował. Nie potrafił zapanować nad strachem, chował się najgłębsze nory, zagłębienia gruntu, pod zawalonymi drzewami albo w najgęstszych krzakach, starając się odcinać od wszystkich bodźców, które ze sobą przynosiły. Ale nigdy nie udawało mu się osiągnąć względnej choćby równowagi. Czasem nie potrafił wytrzymać tego panicznego strachu i rzucał się do ucieczki. Biegł przed siebie, napędzany strachem i pierwotnym instynktem przetrwania. Zawsze, po uspokojeniu pogody i nerwów, okazywało się, że znajduje się w środku watahy, z jednakowo przerażonymi, trzymającymi się blisko siebie, ale i jednakowo uspokajającymi się towarzyszami. W takich chwilach nie było przywódcy ani hierarchii. Nie było podziału na suki i samce, rodzeństwo i obcych. Był tylko pierwotny strach, wyczerpanie próbami ucieczki i powoli przychodząca ulga. Ulga, przekładająca się na napięcie mięśni, odzyskiwanie ostrości widzenia, rozróżnianie dźwięków i obiektów w zasięgu wzroku, że budzące przerażenie zjawisko już się zakończyło.
Ale cały niepokój, który towarzyszył mu nieustannie, choć ze zmiennym natężeniem, rozgrywał się jeszcze na innym poziomie jego zmysłów. Zaszły wyraźne zmiany w jego zachowaniu. Coraz większą irytacją napawały go pozostałe samce w sforze, niezależnie od tego, czy chodziło o rodzeństwo, czy o wilka spoza rodziny. Początkowo wystarczało mu karcenie ich wzrokiem i groźnym powarkiwaniem, ale z każdym dniem wzrastał w nim poziom okazywanej agresji, okazywanej to wyszczerzonym groźnie kłami, to gwałtownymi ruchami w stronę towarzyszy, mającymi pokazać im jego dominację. Niekwestionowana pozycja, którą miał w ich oczach powodowała, że takie spięcia trwały bardzo krótko i kończyły się natychmiastowym podporządkowaniem się pozostałych, ale on sam zachowywał się tak z coraz drobniejszych powodów i stopniowo podnosił poziom agresji, z którą reagował na nich. Decydował o tym czysty instynkt, i gdyby potrafił analizować swoje zachowanie w takich sytuacjach, zupełnie nie byłby w stanie zrozumieć, co powodowało w nim taką zmianę zachowania.
Jednocześnie, chociaż jeszcze szybciej, zmieniło się jego zachowanie w stosunku do jedynej suki, która nie pochodziła ze wspólnego dla większości członków watahy miotu. W jej obecności, jeśli nie było przy nich innych wilków, łagodniała jego postawa. Potrafił zaczepiać ją i zachęcać do zabawy, zupełnie jak w czasach, kiedy był jeszcze beztroskim szczeniakiem. Biegać radośnie wokół niej i z nią. Kiedy nie zwracała na niego uwagi, wydawał piskliwe dźwięki, przylegał do ziemi na przednich łapach i charakterystycznie odchylał uszy, co w wyjątkowo zabawny sposób zaprzeczało jego zwykłemu wizerunkowi groźnej, dominującej w swojej sforze, maszyny do zabijania. Choć gdy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku jakikolwiek inny samiec, puszył sierść, usztywniał krok i z tym większą agresją reagował na każdy jego ruch i spojrzenie w ich stronę.
W tych dniach zapominał o głodzie. Zdarzało mu się, że opuszczał polowania i żywił się ukradkiem resztkami marnych zdobyczy, przynoszonych przez resztę watahy, która pod jego powtarzającą się nieobecność starała się utrzymać rutynę, zapewniającą wszystkim zaspokojenie elementarnych potrzeb i przeżycie.
Nie uświadamiał sobie tego, ale zmiany w jego zachowaniu były wprost skorelowane ze zmianami zapachu, który roztaczała wokół siebie suka. Siła jej oddziaływania na niego była równie wielka, jak wpływ całej otaczającej go przyrody na jego harmonijne z nią współistnienie i samopoczucie, a burzy - na niekontrolowane eksplozje jego panicznego lęku. Odwoływała się do najgłębszych, pierwotnych instynktów jego rasy, ale też mieszała ze sobą atrakcyjność szczenięcych zabaw i młodzieńczych zalotów.
Zmieniły się też odgłosy ptaków, dochodzące z góry. Miał wrażenie, jakby część z nich znikała gdzieś sukcesywnie. Coraz częściej, i wieczorem i rano, duchy mgieł snuły się po zagłębieniach terenu, malując nowe tło do wydarzeń, dziejących się w jego życiu.
Namokła od deszczu ziemia zmieniała swój zapach. Zamiast kwitnących wiosną, a potem coraz bardziej wysuszonych latem kwiatów, ziół i traw, nozdrza wypełniały mu coraz częściej butwiejące resztki roślin, albo gdzieniegdzie, głębiej pod warstwą mchu czy w zagłębieniach terenu i przewróconych drzew, zupełnie inaczej pachnąca zgnilizna. Te zapachy niosły w sobie swoją własną historię i tajemniczość, wywołując ogromne zainteresowanie całej sfory i uatrakcyjniając ich wędrówki. Bardziej nawet niż spadająca temperatura i coraz częstsze i coraz obfitsze deszcze, zwiastowały zmiany, w których odnajdował spokojną ale niewzruszoną potęgę.
Otaczało go to, ale w żaden sposób nie miał, ani nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby mieć wpływ na to, co wokół niego działo się w przyrodzie. Przyjmował to, dostrzegał, chłonął, ale traktował jako coś naturalnego. Jako wyraz działania sił, których nie znał, nie rozumiał, ale godził się w pełni z ich istnieniem. Były chwile, kiedy potrafił się cieszyć taką harmonią, w której potężny i wszechmocny świat przyrody pokazywał mu swoją siłę, a on funkcjonował na jej tle wśród swojej watahy i obserwujących go z oddali oczu innych zwierząt, podkreślając swoje własne, skromne i dumne zarazem, miejsce w tym teatrze. Nie odbierało mu to poczucia wyjątkowości, ale skutecznie i precyzyjnie lokowało jego myślenie o sobie pomiędzy tym, na co miał wpływ, a tym, co poza jego kontrolą.
Jedynym wyjątkiem od tej może trochę ponurej ale naturalnej harmonii były burze. Nie zdarzały się często, ale jak już do nich dochodziło, bardzo bał się grzmotów. Słyszał je z dużej odległości, kulił uszy i całego siebie pod ich wpływem, a im bliżej następowały, im jaśniej błyskawice rozświetlały niebo, tym bardziej panicznie na nie reagował. Nie potrafił zapanować nad strachem, chował się najgłębsze nory, zagłębienia gruntu, pod zawalonymi drzewami albo w najgęstszych krzakach, starając się odcinać od wszystkich bodźców, które ze sobą przynosiły. Ale nigdy nie udawało mu się osiągnąć względnej choćby równowagi. Czasem nie potrafił wytrzymać tego panicznego strachu i rzucał się do ucieczki. Biegł przed siebie, napędzany strachem i pierwotnym instynktem przetrwania. Zawsze, po uspokojeniu pogody i nerwów, okazywało się, że znajduje się w środku watahy, z jednakowo przerażonymi, trzymającymi się blisko siebie, ale i jednakowo uspokajającymi się towarzyszami. W takich chwilach nie było przywódcy ani hierarchii. Nie było podziału na suki i samce, rodzeństwo i obcych. Był tylko pierwotny strach, wyczerpanie próbami ucieczki i powoli przychodząca ulga. Ulga, przekładająca się na napięcie mięśni, odzyskiwanie ostrości widzenia, rozróżnianie dźwięków i obiektów w zasięgu wzroku, że budzące przerażenie zjawisko już się zakończyło.
Ale cały niepokój, który towarzyszył mu nieustannie, choć ze zmiennym natężeniem, rozgrywał się jeszcze na innym poziomie jego zmysłów. Zaszły wyraźne zmiany w jego zachowaniu. Coraz większą irytacją napawały go pozostałe samce w sforze, niezależnie od tego, czy chodziło o rodzeństwo, czy o wilka spoza rodziny. Początkowo wystarczało mu karcenie ich wzrokiem i groźnym powarkiwaniem, ale z każdym dniem wzrastał w nim poziom okazywanej agresji, okazywanej to wyszczerzonym groźnie kłami, to gwałtownymi ruchami w stronę towarzyszy, mającymi pokazać im jego dominację. Niekwestionowana pozycja, którą miał w ich oczach powodowała, że takie spięcia trwały bardzo krótko i kończyły się natychmiastowym podporządkowaniem się pozostałych, ale on sam zachowywał się tak z coraz drobniejszych powodów i stopniowo podnosił poziom agresji, z którą reagował na nich. Decydował o tym czysty instynkt, i gdyby potrafił analizować swoje zachowanie w takich sytuacjach, zupełnie nie byłby w stanie zrozumieć, co powodowało w nim taką zmianę zachowania.
Jednocześnie, chociaż jeszcze szybciej, zmieniło się jego zachowanie w stosunku do jedynej suki, która nie pochodziła ze wspólnego dla większości członków watahy miotu. W jej obecności, jeśli nie było przy nich innych wilków, łagodniała jego postawa. Potrafił zaczepiać ją i zachęcać do zabawy, zupełnie jak w czasach, kiedy był jeszcze beztroskim szczeniakiem. Biegać radośnie wokół niej i z nią. Kiedy nie zwracała na niego uwagi, wydawał piskliwe dźwięki, przylegał do ziemi na przednich łapach i charakterystycznie odchylał uszy, co w wyjątkowo zabawny sposób zaprzeczało jego zwykłemu wizerunkowi groźnej, dominującej w swojej sforze, maszyny do zabijania. Choć gdy tylko pojawiał się w zasięgu wzroku jakikolwiek inny samiec, puszył sierść, usztywniał krok i z tym większą agresją reagował na każdy jego ruch i spojrzenie w ich stronę.
W tych dniach zapominał o głodzie. Zdarzało mu się, że opuszczał polowania i żywił się ukradkiem resztkami marnych zdobyczy, przynoszonych przez resztę watahy, która pod jego powtarzającą się nieobecność starała się utrzymać rutynę, zapewniającą wszystkim zaspokojenie elementarnych potrzeb i przeżycie.
Nie uświadamiał sobie tego, ale zmiany w jego zachowaniu były wprost skorelowane ze zmianami zapachu, który roztaczała wokół siebie suka. Siła jej oddziaływania na niego była równie wielka, jak wpływ całej otaczającej go przyrody na jego harmonijne z nią współistnienie i samopoczucie, a burzy - na niekontrolowane eksplozje jego panicznego lęku. Odwoływała się do najgłębszych, pierwotnych instynktów jego rasy, ale też mieszała ze sobą atrakcyjność szczenięcych zabaw i młodzieńczych zalotów.
PRZECZYTAJ JESZCZE