Kocur. 27. W kąpieli
fot. nadesłane
Wyliniały zamknął drzwi. Nareszcie miał czas tylko siebie. Cisza i spokój. Bardzo tego potrzebował. Nie chciał się rozpraszać, nasłuchiwać, obserwować. Oczywiście, nie było to do końca możliwe. Będąc geniuszem wojennych strategii i działań – czy tego chciał, czy nie – w dzień i w nocy miał wyostrzone zmysły. W końcu był drapieżnikiem i łowcą.
REKLAMA
Pijany, zataczając się wpadł z głośnym pluskiem do wanny pełnej wody. Chciał zmyć z siebie Glizdówkę i ukoić zszargane nerwy.
Leżał zanurzony w ciepłej wodzie po szyję i przez wpół przymknięte powieki obserwował sufit. Czuł, że z każdą chwilą wracają mu siły, a umysł staje się jasny i przenikliwy.
Myśleć, myśleć, myśleć…
Wyciągnięty na całą długość wanny z łapami wystawionymi poza jej brzeg rozmyślał i równocześnie namydloną kaczuszką z różowej gąbki ścierał z futra słodką nalewkę, zawartość karafki rozbitej na sierściuchowym łbie.
Swoją drogą, fajną miał minę, gdy otworzył spiżarnię i zobaczył mnie w środku z karafką Glizdówki w łapie – zaśmiał się. I pomyśleć, że w jednej chwili całe to szlifowane cudo wraz z zawartością rozpadło się na jego durnym sierściuchowym łbie…
Zanurzył w wodzie kaczuszkę i po raz kolejny przejechał nią po brzuchu, a ponieważ poczuł wszechogarniającą przyjemność, bez wahania przejechał raz jeszcze i jeszcze, a nawet wiele razy…
Należało się mu się. Jakiż to był piękny widok. A jak się zdziwił, jak zapiszczał, jak nagle zrobił się mięciutki… a ja spokojnie, jedną łapką, posadziłem go na krześle i okleiłem taśmą. No, oczywiście w akcie łaski wylałem mu na łeb kubeł zimnej wody i jak nic w jednej chwili dołączył do żywych.
Trzeba przyznać, że Wyliniały, jak mało kto, miał talent w przywracaniu świadomości zdechlakom. Za młodu szkolili go na wywiadowcę, a nawet przepowiadano mu karierę w służbach. Jednak los pokierował jego życiem inaczej. Właściwie nie los, a matka, Kocica Lasu. Kochała władzę i kochała Kocura. Chciała dla swojego ukochanego synka jak najlepiej, a, że była Kocicą wpływową, zapewniła mu władzę po poprzedniku, Kocie Rudzielcu Pierwszym. Zresztą, sprawa sukcesji była dość tajemnicza i nigdy nie została do końca wyjaśniona. Dziwnym trafem Rudzielec zapadł na jakiegoś nieznanego wirusa, mimo, że żadne inne zwierzę w lesie nie zachorowało. Wysłano go na leczenie do dalekiego kraju, podobno gdzieś do kociego lasu u stóp Tybetu i od tamtej pory słuch po nim zaginął.
Rudzielec zniknął, a Kocur wrócił z dyplomem tajnych służb i niemal z dnia na dzień zasiadł na leśnym tronie. Nigdy tej decyzji nie żałował, bo pokochał rządzenie od pierwszego dnia. Jednak dla własnego spokoju wysłał do Tybetu tajnych agentów, by Rudego znaleźli i sprawdzili jak się sprawy mają. Nie znaleźli. Przepadł bez echa. Wyliniały uznał więc, że poszukiwany najpewniej zdechł i sprawę Rudzielca zamknął.
Cholera jasna! – zaklął. Że też nie można spokojnie rządzić. Bez przerwy kurwa ktoś przeszkadza. Normalnie mógłbym się oddać różnym fajnym… sprawom, a tu ciągle coś i coś.
Ale niech sobie ci leśni karierowicze nie myślą, że mogą mieć nade mną przewagę, że ot tak dam sobie władzę odebrać. Niedoczekanie. „Jesteś geniuszem, a inni są durniami” - przypomniały mu się słowa czule wypowiadane przez matkę, gdy przed snem przynosiła mu smoczek i całowała na dobranoc. A on powtarzał wpatrując się w jej kochające oczy: “tak mamusiu, jestem geniuszem, a inni są durniami i nic nigdy tego nie zmieni”.
Rozprawię się ze zdrajcami, szkodnikami, fałszywcami. Będziesz ze mnie dumna – wyszeptał i popatrzył w sufit. Wierzył, że matka nawet po śmierci patrzy na niego z góry i w każdej chwili widzi go i słyszy.
Chwycę ich za gardło, ścisnę z całej siły i nie puszczę tak długo, aż się ukorzą i będą błagali o wybaczenie.
A potem, cóż… Jednym wybaczę, a innym nie. Ociągając się powiem łaskawie, kto jest mi miły, a kto nie, i niech się sami za te swoje durne kudłate łby wezmą. I niech się kłócą. Niech się biją. Nie będę się wtrącał, nie będę przeszkadzał. Będę się tylko przyglądał, bo jestem zwyczajnym, prostym Kocurem, który tu tylko rządzi.
I jeszcze ten Sierściuch, ten pożal się boże przewodniczący, tajniak od siedmiu boleści…Wystarczyło go walnąć karafką, a zaraz tak się przestraszył, że się popłakał i wszystko wyśpiewał.
To wszystko wina Kreta – piszczał - to Kret przygotował intrygę, bo Borsuk wiadomo, to agent i świnia, wiem coś o tym, bo to ja opublikowałem gazetkę z jego zdjęciami, które, nie wiem, czy wiesz Kocurze, z narażeniem życia zdobyłem i to ja tymi łapami o świcie porozklejałem w lesie gazetki.
Sierściuch płakał i raz po raz przenosił wzrok ze swoich sklejonych taśmą łap na Wyliniałego, jakby oczekiwał, że zaraz usłyszy pełną wdzięczności pochwałę. A Kocur przyglądał się Sierściuchowi spode łba i słuchał uważnie popijając Glizdówkę. Pił, słuchał i nie uronił żadnego sierściuchowego słowa, ani nawet pół.
Służby kurwa harcują zamiast dbać o moje bezpieczeństwo – pomyślał. Łapy im z dupy powyrywam… cokolwiek to znaczy.
Gadaj wszystko, co wiesz - krzyczał coraz bardziej pijany do przerażonego Sierściucha i z pełną rozmachu hojnością dolewał sobie Glizdówki.
Gdy Sierściuch kończył swoją opowieść Wyliniały miał już plan.
Wrócisz do tajnej chatki jak gdyby nigdy nic. Nie dasz po sobie poznać, że rozmawialiśmy. Nie było mnie tutaj.
Daję ci ostatnią szansę. Jeśli coś pokręcisz, spaskudzisz, albo nie daj boże zdradzisz - zabiję cię. Twoje życie w moich łapach. Będziesz pił z Kretem i upijesz Borsuka. Macie na to całą noc. Rano przyjdę i powiem co dalej. Zrozumiałeś? - zapytał głosem tak groźnym, ze Sierściuchowi ze strachu zrobiło się słabo.
Zrozumiałem. Mamy pić, aż zrobi się jasno. Dam radę - powiedział Sierściuch i pomyślał, że właściwie to nie jest zły pomysł, bo na nic już nie miał sił, mógł jedynie się upić i czekać na Kocura, którego od zawsze się się bał i na samo wspomnienie jego zagniewanego spojrzenia drętwiał mu ogon.
Rozstali się na skraju polany. Wylinialy zataczając się pobiegł do siebie i zamknął drzwi na cztery spusty. Wiedział, że tej nocy jego domu będzie strzegła Wiewiórka i od razu poczuł się lepiej…
Leżał zanurzony w ciepłej wodzie po szyję i przez wpół przymknięte powieki obserwował sufit. Czuł, że z każdą chwilą wracają mu siły, a umysł staje się jasny i przenikliwy.
Myśleć, myśleć, myśleć…
Wyciągnięty na całą długość wanny z łapami wystawionymi poza jej brzeg rozmyślał i równocześnie namydloną kaczuszką z różowej gąbki ścierał z futra słodką nalewkę, zawartość karafki rozbitej na sierściuchowym łbie.
Swoją drogą, fajną miał minę, gdy otworzył spiżarnię i zobaczył mnie w środku z karafką Glizdówki w łapie – zaśmiał się. I pomyśleć, że w jednej chwili całe to szlifowane cudo wraz z zawartością rozpadło się na jego durnym sierściuchowym łbie…
Zanurzył w wodzie kaczuszkę i po raz kolejny przejechał nią po brzuchu, a ponieważ poczuł wszechogarniającą przyjemność, bez wahania przejechał raz jeszcze i jeszcze, a nawet wiele razy…
Należało się mu się. Jakiż to był piękny widok. A jak się zdziwił, jak zapiszczał, jak nagle zrobił się mięciutki… a ja spokojnie, jedną łapką, posadziłem go na krześle i okleiłem taśmą. No, oczywiście w akcie łaski wylałem mu na łeb kubeł zimnej wody i jak nic w jednej chwili dołączył do żywych.
Trzeba przyznać, że Wyliniały, jak mało kto, miał talent w przywracaniu świadomości zdechlakom. Za młodu szkolili go na wywiadowcę, a nawet przepowiadano mu karierę w służbach. Jednak los pokierował jego życiem inaczej. Właściwie nie los, a matka, Kocica Lasu. Kochała władzę i kochała Kocura. Chciała dla swojego ukochanego synka jak najlepiej, a, że była Kocicą wpływową, zapewniła mu władzę po poprzedniku, Kocie Rudzielcu Pierwszym. Zresztą, sprawa sukcesji była dość tajemnicza i nigdy nie została do końca wyjaśniona. Dziwnym trafem Rudzielec zapadł na jakiegoś nieznanego wirusa, mimo, że żadne inne zwierzę w lesie nie zachorowało. Wysłano go na leczenie do dalekiego kraju, podobno gdzieś do kociego lasu u stóp Tybetu i od tamtej pory słuch po nim zaginął.
Rudzielec zniknął, a Kocur wrócił z dyplomem tajnych służb i niemal z dnia na dzień zasiadł na leśnym tronie. Nigdy tej decyzji nie żałował, bo pokochał rządzenie od pierwszego dnia. Jednak dla własnego spokoju wysłał do Tybetu tajnych agentów, by Rudego znaleźli i sprawdzili jak się sprawy mają. Nie znaleźli. Przepadł bez echa. Wyliniały uznał więc, że poszukiwany najpewniej zdechł i sprawę Rudzielca zamknął.
Cholera jasna! – zaklął. Że też nie można spokojnie rządzić. Bez przerwy kurwa ktoś przeszkadza. Normalnie mógłbym się oddać różnym fajnym… sprawom, a tu ciągle coś i coś.
Ale niech sobie ci leśni karierowicze nie myślą, że mogą mieć nade mną przewagę, że ot tak dam sobie władzę odebrać. Niedoczekanie. „Jesteś geniuszem, a inni są durniami” - przypomniały mu się słowa czule wypowiadane przez matkę, gdy przed snem przynosiła mu smoczek i całowała na dobranoc. A on powtarzał wpatrując się w jej kochające oczy: “tak mamusiu, jestem geniuszem, a inni są durniami i nic nigdy tego nie zmieni”.
Rozprawię się ze zdrajcami, szkodnikami, fałszywcami. Będziesz ze mnie dumna – wyszeptał i popatrzył w sufit. Wierzył, że matka nawet po śmierci patrzy na niego z góry i w każdej chwili widzi go i słyszy.
Chwycę ich za gardło, ścisnę z całej siły i nie puszczę tak długo, aż się ukorzą i będą błagali o wybaczenie.
A potem, cóż… Jednym wybaczę, a innym nie. Ociągając się powiem łaskawie, kto jest mi miły, a kto nie, i niech się sami za te swoje durne kudłate łby wezmą. I niech się kłócą. Niech się biją. Nie będę się wtrącał, nie będę przeszkadzał. Będę się tylko przyglądał, bo jestem zwyczajnym, prostym Kocurem, który tu tylko rządzi.
I jeszcze ten Sierściuch, ten pożal się boże przewodniczący, tajniak od siedmiu boleści…Wystarczyło go walnąć karafką, a zaraz tak się przestraszył, że się popłakał i wszystko wyśpiewał.
To wszystko wina Kreta – piszczał - to Kret przygotował intrygę, bo Borsuk wiadomo, to agent i świnia, wiem coś o tym, bo to ja opublikowałem gazetkę z jego zdjęciami, które, nie wiem, czy wiesz Kocurze, z narażeniem życia zdobyłem i to ja tymi łapami o świcie porozklejałem w lesie gazetki.
Sierściuch płakał i raz po raz przenosił wzrok ze swoich sklejonych taśmą łap na Wyliniałego, jakby oczekiwał, że zaraz usłyszy pełną wdzięczności pochwałę. A Kocur przyglądał się Sierściuchowi spode łba i słuchał uważnie popijając Glizdówkę. Pił, słuchał i nie uronił żadnego sierściuchowego słowa, ani nawet pół.
Służby kurwa harcują zamiast dbać o moje bezpieczeństwo – pomyślał. Łapy im z dupy powyrywam… cokolwiek to znaczy.
Gadaj wszystko, co wiesz - krzyczał coraz bardziej pijany do przerażonego Sierściucha i z pełną rozmachu hojnością dolewał sobie Glizdówki.
Gdy Sierściuch kończył swoją opowieść Wyliniały miał już plan.
Wrócisz do tajnej chatki jak gdyby nigdy nic. Nie dasz po sobie poznać, że rozmawialiśmy. Nie było mnie tutaj.
Daję ci ostatnią szansę. Jeśli coś pokręcisz, spaskudzisz, albo nie daj boże zdradzisz - zabiję cię. Twoje życie w moich łapach. Będziesz pił z Kretem i upijesz Borsuka. Macie na to całą noc. Rano przyjdę i powiem co dalej. Zrozumiałeś? - zapytał głosem tak groźnym, ze Sierściuchowi ze strachu zrobiło się słabo.
Zrozumiałem. Mamy pić, aż zrobi się jasno. Dam radę - powiedział Sierściuch i pomyślał, że właściwie to nie jest zły pomysł, bo na nic już nie miał sił, mógł jedynie się upić i czekać na Kocura, którego od zawsze się się bał i na samo wspomnienie jego zagniewanego spojrzenia drętwiał mu ogon.
Rozstali się na skraju polany. Wylinialy zataczając się pobiegł do siebie i zamknął drzwi na cztery spusty. Wiedział, że tej nocy jego domu będzie strzegła Wiewiórka i od razu poczuł się lepiej…
PRZECZYTAJ JESZCZE